Być belfrem - czyli krótka instrukcja łamania kręgosłupa.



Złamałem sobie dzisiaj kręgosłup... zabolało... trochę...

Pamiętam jak dawno temu z głową pełną marzeń i recept na lepsze zaczynałem pracę jako nauczyciel. Pamiętam jak pociągałem za sobą moich uczniów i kolegów nauczycieli.  Pamiętam jak nierealne stawało się możliwe dzięki szczerości i bezinteresownemu zapałowi. Pamiętam jak nie przeliczałem zysków i strat a wartość nadrzędną miały losy moich podopiecznych.

Minęło kilkanaście lat i wszystko się zmieniło... A teraz przyszedł czas na mnie... Teraz ja tez się zmieniłem...



Uległem kretyńskiemu systemowi pożerającemu samego siebie.

Koniec semestru każdego roku szkolnego jest okresem raportów, statystyk,samochwałek, donosów i dorabiania sensu dla bezsensu. Nie inaczej jest i tym razem... Musiałem stanąć na wysokości zadania i zdać raporty z realizacji wytycznych.

Pomiędzy sprawozdaniami z realizacji podstaw nie moich programów, działalności nie moich komisji, nie moich kół i innych enigmatycznych struktur, przyszło mi wypełnić dziennik dokumentujący godziny pracy narzucone z paragrafu: Ustawa z 26 stycznia 1982 r. Karta Nauczyciela (t.j. Dz. U. z 2006r Nr 97, poz. 674 ze zm.), Ustawa z dnia 21 listopada 2008 r. o zmianie ustawy – Karta Nauczyciela ( Dz. U. z 2009 r. Nr 1, poz. 1), Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej o Sportu z 12 lutego 2002 r. w sprawie ramowych planów nauczania w szkołach publicznych ( dz. U. z 2002 r. Nr 15, poz. 142 ze zm.), czyli tak zwane „godziny karciane”.

Zgodnie z w/w prikazami sumiennie oddawałem co tydzień (dodatkowo poza moim wymiarem czasu pracy z kredą) jedną godzinę swego cennego życia do dyspozycji moich podopiecznych. Niestety (być może dla tego ze jestem złym lub wręcz za dobrym nauczycielem) żaden z moich uczniów ani raz nie odczuł potrzeby dodatkowych zajęć czy konsultacji w wyznaczonym terminarzu poza czasem lekcji. W zasadzie mnie to specjalnie nie dziwi bo widujemy się często zarówno w szkole w dowolnej chwili jak i poza nią podczas warsztatów, konkursów, seminariów etc. Siedziałem więc tą godzinę co tydzień gapiąc się w sufit (lub ścianę) i snując budujące rozważania o sensie tego bezsensu.

I  w tym miejscu zaczyna się problem...

Mając na względzie rzetelność pracy i szanując szanowną dyrekcję mojej szanownej placówki oddałem rzeczony dziennik pięknie wypełniony i sumiennie rozliczony, każdorazowo zgodnie z faktami i obiektywną prawdą ze stanem zerowym uczestniczących w tychże zajęciach uczniów. Przyznam że niewielkie było me zaskoczenie gdy nazajutrz zostałem poproszony (bardzo uprzejmie przez Panią woźną) abym natychmiast stawił się na audiencji u jego (a może jej?) wysokości dyrekcji szacownej placówki. Po krótkim wstępie podsumowującym moje liczne braki i uchybienia (za co biję się w piersi i co dzień posypuję głowę popiołem) zostałem pouczony iż nie ma w  zamyśle ustawodawcy możliwości aby na takowe godziny mego życiorysu nie było żadnego zapotrzebowania! Na nic zdały się me tłumaczenia... Zostałem oficjalnie zbesztany i zobligowany do POPRAWNEGO wypełnienia frekwencji pod rygorem wpisu do akt (chociaż tam już chyba nie ma miejsca na zadne wiecej wpisy?).

Mając na względzie dobro systemu, szkoły, dyrekcji i swoje (chyba jednak w odwrotnej kolejności) i po głębokim namyśle postanowiłem subtelnie sfałszować zwróconą mi dokumentację wymyślając na poczekaniu listy obecności uczniów uczestniczących w mych zajęciach KN... Bo przecież poprawnie musi być!

Nawet nieźle mi szło... gdy nagle coś chrupnęło znienacka i pękło – to mój kręgosłup - moralny – trochę zabolało ale myślę ze teraz będzie mi łatwiej. Teraz wreszcie będę poprawny i statystyczny! Teraz łatwiej mi będzie się kłaniać i całować w d***. Czego również i Wam życzę...

3 komentarze:

  1. Znam ból. Ale ja mam na to większy zwis - konfabuluję na potęgę, bo w świecie fantastycznych (dosłownie) obowiązków, nikt mnie nie zmusi, bym na serio dbał o takie papiery.

    Jak to mawiał Borowski? "W nieludzkim świecie nie ma obowiązku być człowiekiem."

    I przenieśmy to na plan szkoły teraz.

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  2. tylko jedną? ja od dwóch lat oddaję dwie i zasadniczo nawet nie miałabym nic przeciw temu, bo w mojej szkole jest wszystko zorganizowane na zasadzie zajęć konkretnych, a nie mglistych konsultacji (pomijając formę wprowadzenia tylnymi drzwiami zwiększonego pensum, ministrowie są tchórzami, ale nic dziwnego, inaczej nie zostaliby ministrami!)
    moje zażalenie jest inne - do szkoły (podstawówka i gimnazjum) uczęszczają dzieci z okolicznych wsi, są dowożone. ostatni "kurs" szkolnego autobusu jest o drugiej, a zajęcia dodatkowe z których wiele mogłoby skorzystać - zaczynają się po drugiej. pytałam czy gmina nie uruchomiłaby chociaż dwa razy w tygodniu kursu o trzeciej... NIE MA PIENIĘDZY. i Tyle...

    OdpowiedzUsuń