Zapytałem niedawno moich uczniów o motywy ich udziału (lub braku udziału) w lekcjach religii. Usłyszałem że chodzą na "relę" tylko po by nie mieć kłopotów przed ślubem bo potrzebują "jakieś tam papiery" (czyli stosowne dokumenty poświadczające o odbyciu cyklu nauczania w szkole z tego zakresu).
Niby nic w tym dziwnego w tak zbiurokratyzowanym świecie... ale coś jednak mnie zastanowiło... Czym właściwe stała się religia i jej nauka we współczesnej szkole i czy aby jest to jeszcze na pewno religia i nauka o niej?
Z właściwym sobie tupetem zwróciłem się do kolegi księdza pytając jaki cel ma zmuszanie młodzieży do udziału w tych lekcjach pod groźbą wyklęcia i problemów formalnych ze ślubem, pogrzebem i czym tam jeszcze straszą.
Odpowiedź jaką uzyskałem wbiła mnie w twardy stołek pokoju nauczycielskiego. Kolega ksiądz stwierdził bowiem że wynika to z konkordatu i chciejstwo lub niechciejstwo udziału w lekcjach religii nie ma tu żadnego znaczenia.
No niby racja, lecz drążąc temat spytałem nieśmiało co w takim razie z konstytucyjnym prawem do wolności przekonań i wyznania.
Spojrzał na mnie z niesmakiem i wyszedł bez słowa...
Pewnie spieszył się na farę bo to pora obiadowa... Może jutro mi odpowie gdy dopyta proboszcza albo dostanie dyrektywy z centrali... bo na dar oświecenia dany mu od Szefa to bym raczej nie liczył...
Tymczasem o kontrowersjach pomiędzy tym co boskie a tym co cesarskie przeczytać można w nowym artykule Izy Krzyczkowskiej pt. "Lekcja religii a konstytucja" opublikowanym na łamach serwisu Nowy Model Szkoły
Wydaje mi się, że jeżeli będziemy zmuszać młodzież do rzeczy, do których nie jest przekonana odniesiemy skutek odwrotny. Myślę, że rozmowa, tłumaczenie i troszkę dostosowanie się w tym przypadku do potrzeb młodzieży uczącej się (pójście na kompromis a nie twarde, bezwzględne zasady) dało by o wiele lepszy rezultat, niż ten, który obserwujemy obecnie...
OdpowiedzUsuńJeśli ksiądz tłumaczy cokolwiek wyłącznie przepisami prawa, to robi duży błąd. U mnie na katechezie (odróżniam to od lekcji) w technikum stawiam sprawę jasno: Twój wybór, Twoja decyzja, chyba, że nie masz 18 lat i decydują rodzice. Zawsze mówię, że drzwi są u mnie otwarte w dwie strony. Nie chcesz chodzić, to się wypisz, choć mnie (katechecie) zależałoby, żebyś chodził. Jeśli zaś się chcesz wrócić, to zawsze możesz. Efekt? Kilku uczniów, którzy nie chodzili w I semestrze, w drugim powrócili. Ja się tego niechodzenia nie boję i nie straszę nieotrzymaniem ślubu w przyszłości (choć o tym informuję).
OdpowiedzUsuń